wtorek, 5 września 2017

Słowa to potęga, a Ty nimi władasz. ~ (cz.1)

Moja autorska praca, powstała w wyniku konkursu do szkoły :> 
Pomysł zaczerpnięty z anime/mangi Dantalian no Shoka.
______________________________________________________________
Wielka Brytania roku pańskiego 1890.
Mglisty Londyn powoli budził się do życia. Kiedy mieszkańcy miasta leniwie wstawali z łóżek, młody blondyn właśnie ubierał płaszcz i wychodził z mieszkania. Zamykając drzwi przypomniał sobie o pistolecie, który miał zabrać. Wolnym ruchem wszedł ponownie, wyjął pistolet i komody i opuścił dom. W ręce trzymał niewielką torbę, którą wrzucił na siedzenie pasażera w swoim samochodzie.
- Gdzie tak wcześnie się wybierasz młodzieńcze ? - blondyn odwrócił głowę w kierunku ciepłego kobiecego głosu.
- Witam, pani Holmes. - uśmiechnął się. Była to kobieta w starszym wieku, wieloletnia przyjaciółka jego rodziców. Mimo swojego wieku, była w świetnym stanie. Bujne siwe włosy ułożone w kok, a na głowie jasnoniebieska chusta, podarowana przez zmarłego męża. - Sprawy rodzinne wzywają.
- Prosiłam żebyś tak nie mówił. - odparła. - Dobrze, w takim razie nie zatrzymuję. Bezpiecznej drogi.
- Dobrze, pani Kristoff. - w rzeczy samej, ludzie którzy znali ją, często tak ją nazywali. Była osobą bardzo dokładną, przykładała dużą wagę do szczegółów i umiała znaleźć niekonwencjonalne rozwiązania. Dlatego przylgnął do niej przydomek znanego, fikcyjnego detektywa, Sherlock'a Holmes'a.
On ukłonił się grzecznie i ruszył ulicą przed siebie. Czekała go podróż do posiadłości, którą to wybudował jego dziadek. Ostatnią wolą Spencer'a Storm'a było to, by jego kochany wnuk zajął się domem. W testamencie, starzec napomknął o tajemnicach i skarbach, znajdujących się za ścianami posiadłości. Młody mężczyzna nie rozumiał, jaki skarb mógłby dziadek ukryć, ale postanowił spełnić wolę starca.
Posiadłość znajdowała się w oddalonej o około 60 km wsi.
* * * * *
Po jakiejś godzinie jazdy, w oddali można było dostrzec pierwsze wiejskie domy.
- Teraz w którą stronę... - mruknął rozglądając się.
Do mężczyzny podeszła młoda kobieta, ubrana w długi płaszcz.
- Zgubił się pan ?
- Można tak rzec...szukam posiadłości Spencer'a Storm'a. - gdy ciemnooki wspomniał nazwisko ,,Storm" zauważył jak kobietę przeszył dreszcz, a z twarzy zniknął pogodny uśmiech. Kobieta wskazała ręką drogę, która wiodła przez las. Wspomniała, żeby lepiej nie zostawał tam na dłużej. Blondyn ukłonił się i odjechał. - Czyżby to co mówiono o dziadku to prawda..? I o co chodziło tej kobiecie...
Obecnie jechał wyboistą drogą pomiędzy drzewami. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma. Po kilku minutach, ujrzał wielkich rozmiarów budowle.
Podjechał pod bramę, która okazała się być lepiej zamknięta niż się spodziewał. Dwie kłódki, a do każdej inny klucz. Wyciągnął z kieszeni płaszcza cztery klucze, które były załącznikiem testamentu.
- Szkoda, że nie podpisane.. - mruknął, sprawdzając wielkość klucza do otworów w kłódkach.
Kiedy otworzył bramę, wjechał do środka. Zaparkował tuż przed drzwiami posiadłości, jednak przed tym, wrócił by zamknąć bramę wjazdową.
Tym samym sposobem otworzył drzwi do domu. Poczuł jak zimne powietrze obejmuje jego ciało. Kiedy po kilku sekundach przywykł do chłodu, postanowił przejść się po starej posiadłości. Po drodze znalazła lampę naftową. Zapalił ją i ruszył dalej, sprawdzając pokoje. W głowie ciągle zastanawiał się nad tym co mówił testament i kobieta we wsi. Kurczowo trzymając lampę szedł w głąb domu. Budynek został wzniesiony na początku XIX wieku, a dokładnie w 1815 roku. Rządzący wówczas król przyjaźnił się ze Spencer'em, a za jego zasługi w wojsku, dał mu ziemię, na której zbudował tą posiadłość. Kiedy dom był budowany, Spencer chciał żeby jego jedyny syn tu zamieszkał, jednak on postanowił odciąć się od ojca, który według niego był dziwakiem. Młody Storm przyjeżdżał tutaj, jednak gdy ludzie zaczęli gadać, że w tym domu dzieje się coś podejrzanego, jego ojciec zabronił mu jeździć do dziadka. Przez jakiś czas miał o to żal do ojca, jednak młodzieniec postanowił nie walczyć z ojcem.
 Stare drewniane deski leżące na podłodze trzeszczały kiedy blondyn stawiał kolejne kroki na przód. Po obejściu piętra, zszedł na dół. Rozglądając się po parterze ujrzał błysk. Podszedł bliżej do jego źródła. Okazało się że to promień słoneczny pada na klamkę od drzwi. Jednak klamkę nie pokrywał kurz. Wyciągnął pistolet i niepewnym, wolnym ruchem nacisnął na klamkę, popychając drzwi do przodu. Jednak były zamknięte. W tej chwili przypomniał sobie o ostatnim kluczyku. Wyciągnął go z kieszeni. Był mały i lekko zdobiony, wygrawerowany miał zegar. Włożył go w zamek, przekręcił. Zgrzyt zamka, który chował się w drzwi sprawił, że chłopak poczuł dreszcz podniecenia i niecierpliwości.
Czy to tutaj są te skarby ?! - To właśnie myślał.
Drzwi otworzyły się, a ten ostrożnie i powoli wszedł do środka.
- K-Książki...? To zwykła biblioteka... - jęknął pod nosem. - Gdzie te skarby schowałeś, dziadku ?
Kiedy rozczarowanie młodzieńca minęło, objechał wzrokiem pomieszczenie. Kilka regałów zapełnionych książkami po sam sufit. Na ziemi również leżało dużo książek, wyglądało to jakby ktoś je niedawno czytał. Mimo wszystko to co go zaskoczyło znajdowało się na środku pokoju. W samym sercu biblioteki znajdował się piedestał, a na nim natomiast leżał jakiś zwinięty, stary pergamin. Blond włosy postawił lampę na piedestale i oświetlił nim pergamin od tyłu. Uważnie przyjrzał się słowom zapisanym na nim.
- Łacina...? - po chwili zastanowienia postanowił przeczytać zawartość pergaminu. - Cae lie imam plati nor main. Tempo le imam celer or mint. Nihil dis scio Igo rina nis. Colle Sintac mi Scina cader plutien.
Po przeczytaniu ostatniego słowa zapisanego piórem, kawałek papieru zaczął lekko się błyszczeć. Mężczyzna odruchowo odrzucił go i wyciągnął zza pazuchy pistolet. Światło stawało się coraz jaśniejsze przez co przysłonił oczy ręką. Kiedy zabrał rękę z oczu nie było książek, ani pergaminu, ani nawet biblioteki.
Za plecami usłyszał dziecięcy śmiech. Znajomy głos. Nerwowo odwrócił się. Kiedy zobaczył siebie sprzed wielu lat oraz swoich rodziców, poczuł ból w klatce, jakby ktoś miażdżył mu płuca, chcąc dotrzec do serca.
- C-Co to ma być do cholery ?! To jakiś żart ?!
- Słowa mają moc. Szczególnie te, które mają coś wspólnego z Księgami Demonów.
Słysząc kolejny głos wymierzył pistolet w dal, gdzie widział kontury ciała. Postać stopniowo zbliżała się, a kiedy w końcu ją ujrzał, zdębiał. Była to bowiem ta sama osoba, która śniła mu się i której wisiał portret w jednym z pokoi.
- To jest sen, prawda ? - szepnął.
W tym samym momencie znowu rozbłysło światło. Mężczyzna nadal trzymając wymierzony pistolet przysłonił znów oczy.
Kiedy je otworzył znów znajdował się w bibliotece, lecz tym razem nie sam.
- Nazywam się Maya. A ty kim jesteś ? - dziewczyna spojrzała na niego, stojąc kilka kroków dalej.
- Jonathan Anthony Storm. Wnuk Spencer'a William'a Storm'a.
- Wnuk Spencer'a..? - jej oczy rozbłysły. - Może porozmawiajmy.
- Mam ci jedno do powiedzenia. Mianowicie, wyjdź z mojego domu. - rzekł stanowczym tonem.
- Ja mimo wszystko mam więcej do powiedzenia, więc wole zostać.
Odparła krótko i ruszyła w stronę drzwi. Johnny niepewnym krokiem ruszył za nią. Była niższa od niego o jakieś 40-50 cm. Ubrana w długa, ciemną spódnicę. Kruczoczarne włosy sięgały jej trochę poniżej pasa.
Kiedy weszli do salonu, ta wygodnie usadowiła się w fotel. Młody Storm zauważył, że to jedyne tak dobrze oświetlone miejsce w całym domu. Ogromne okno naprzeciwko wejścia wpuszczało pełno światła z zewnątrz, kiedy w innych pokojach nie było okien, albo było tylko jedno.
- A więc co tutaj robisz ? I skąd się tutaj wzięłaś ? Jesteś dzieckiem.
- Uwierz mi, jestem starsza nawet niż ten dom, ale po kolei. - Chłopak cicho zaśmiał się pod nosem słysząc jej słowa, kiedy ta zmierzyła go wzrokiem, uspokoił się i usiadł naprzeciwko. - Mam na imię Maya. Tak naprawdę to nie jestem 100% dzieckiem. Jestem Derig'iem, czyli bramą do Biblioteki Eikoku, gdzie znajdują się zakazane Księgi Demonów.
- Czekaj. Chcesz mi wmówić, że demony żyją i stworzyły księgi ? Masz ciekawą wyobraźnie mała. - uśmiechnął się i pogładził ją po głowie. Ta odtrąciła jego rękę i spojrzała na niego swoimi szmaragdowymi oczami.
- Spoważniej. Widać, że ze Spencer'em jesteście rodziną. - warknęła. - Skoro to co mówię to nieprawda, to jak wytłumaczysz swoje wspomnienia w bibliotece i moje pojawienie się ? To że twój ojciec miał Spencer'a za dziwaka, nie znaczy, że musiałeś się go słuchać jak pies.
- Mimo że jesteś dziewczynką istnieją granice, których lepiej nie przekraczać jak i tematy których lepiej nie poruszać. - warknął patrząc na nią spod byka. Zielonooka otworzył usta, jednak po chwili dał sobie spokój. W pokoju nastała cisza. Po kilku minutach, przerwało ją burczenie brzucha Mayi. Johnny zwrócił swój wzrok na nią. - Może pójdziemy najpierw coś zjeść ? - uśmiechnął się łagodnie.
Ciemnowłosa pokiwała głową, wstała z fotela i z opuszczoną głową skierowała się do kuchni.
* * * * *
Po skończonym obiedzie, wygodnie usadowili się w salonie.
- Czyli podsumowując. Jesteś bramą do mitycznej Biblioteki Eikoku, gdzie znajdują się Księgi Demonów. Każda z Ksiąg opisuje jeden mit bądź legendę, która po przeczytaniu i po spełnieniu warunków przyzwania, ożywa. Księgi same w sobie nie przekraczają granic, chyba że inny Derig je tutaj sprowadzi. Zgadza się ? - podniósł filiżankę z herbatą cały czas obserwując swoją rozmówczynię. Ta tylko pokiwała głową i upiła herbatę. - Ponadto, mój dziadek był przez 15 lat twoim partnerem, a teraz ja nim jestem.
- Widze, że rozumiesz. Mimo to brakuje Ci czegoś. A mianowicie klucza. - odstawiła filiżankę.
- To mi go daj. - wzruszył ramionami.
- Kiedy dostaniesz klucz, połączy nas kontrakt. Nie ma możliwości by go zdjąć. Zostanie on zerwany przez śmierć - twoją lub moją. Chcesz tego nadal ?
- Skoro Strażników jest mało, bo każdy Derig woli się nie angażować w sprawy ludzi, a potwory z Ksiąg przedostają się korzystając z uczuć ludzi, to raczej nie mam wyjścia.
- Zupełnie jak Spencer... - westchnęła uśmiechając się delikatnie, po czym rzuciła w jego stronę klucz. - Mam tylko nadzieję, że nie masz fetyszu na punkcie małych dziewczynek.  - upiła łyk herbaty.
- O-Oczywiście, że nie.! Za kogo ty mnie masz ?! - krzyknął w jej stronę, lekko czerwieniąc się na twarzy.
Derig cicho zaczęła się śmiać, a po chwili wybuchła śmiechem widząc reakcję oburzonego młodego mężczyzny na jej wypowiedź. Storm widząc uśmiech na twarzy szmaragdo okiej również lekko się uśmiechnął, podpierając się ręką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz